Poniżej wywiad z serialowym Ordą, czyli Panem Wojciechem Zielińskim. ;)
Wojciech Zieliński, ur. w 1979 roku, absolwent łódzkiej
PWSTiTV. Aktor teatralny i filmowy. Za rolę w „Chrzcie” Marcina Wrony otrzymał
Złote Lwy na Festiwalu Filmowym w Gdyni. Obecnie można go oglądać w roli
doktora Daniela Ordy w serialu „Lekarze”. Prywatnie jest związany z Karoliną
Gorczycą, z którą ma dwuletnią córeczkę Marysię.
Dlaczego w szpitalu czuje się jak w
domu? Do jakich zbrodni w afekcie się przyznaje i czy jego sny (nie tylko o
aktorstwie) się spełniają? Pyta Hania Halek, odpowiada Wojciech Zieliński.
Długo „wychodzisz” z postaci?
Kiedyś bardzo długo dochodziłem do siebie. Przychodziłem już dwie godziny
przed spektaklem i rozgrzewałem się, by wejść w postać. Grałem bardzo
emocjonalnie, prułem się totalnie, wszystko przepuszczałem przez bebechy.
A po spektaklu? Musiałem „walnąć” sobie pięćdziesiątkę, żeby się uspokoić.
Gdy poszedłem kiedyś na spotkanie z młodzieżą tuż po zagraniu
„Gezy-dzieciaka” Jánosa Háya, mojego dyplomu, usłyszałem: „On jest dokładnie
taki sam jak ten autystyczny chłopak ze spektaklu”. Wtedy odkryłem w sobie
coś, o czym wcześniej nie miałem pojęcia. Dlatego właśnie uprawiam ten
zawód – mogę pobyć przez chwilę kimś innym, niż jestem, albo raczej mogę
stawać się tym nieznanym jeszcze mną. Ludzie często nie wiedzą o sobie
wielu rzeczy i bywa, że przez całe życie czegoś się o sobie po prostu
nie dowiadują. Bo tak naprawdę to okoliczności czynią z nas bohaterów albo
tchórzy, mięczaków albo twardzieli. A aktor ma możliwość dotykania tych
różnych ekstremalnych cech i egzystencjalnych stanów, ponieważ rola go do
tego motywuje. To niewątpliwa wartość tego zawodu, z czego, przyznam,
wcześniej nie zdawałem sobie sprawy.
A co myślałeś? Jak wyobrażałeś sobie życie
artysty?
Że będą fajne panienki, szybkie samochody i dobra zabawa (śmiech). No,
naprawdę. Jednak po dwóch latach w szkole, nawet nie tyle zrozumiałem, co
raczej poczułem, że w tym wszystkim w ogóle o coś innego chodzi.
Szczególnie na deskach teatru, gdzie grając przez dwie godziny, wchodzisz
w rodzaj transu i dotykasz siebie w środku wyjątkowo mocno.
W filmie jest inaczej, to na ogół krótkie, przerywane sceny pełne
rzemiosła. Natomiast na ekranie jest o tyle fajniej, że ilekroć
przygotowywałem się do roli, poznawałem bardzo interesujących ludzi, np.
kryminalistów czy chorych na autyzm. Dzięki serialowi „Lekarze” na przykład
asystowałem przy prawdziwej operacji, trzymałem haki, napinałem ludzką skórę.
Lekarz zapytał mnie tylko, czy będę wymiotował, po czym przedstawił mnie grupie
lekarzy przed amputacją nogi jako pana doktora. Dałem plamę, bo źle założyłem
fartuch i nie potrafiłem umyć się prawidłowo przed zabiegiem… Potem on wręczył
mi haki i mówi: „tutaj pan potrzyma, nie, nie, jedną ręką, bo drugą będzie
pan trzymał drugi hak”, wziął kobiecą nogę i ciął ją piłą chirurgiczną,
w międzyczasie dyskutując o wakacjach, a ja trzymałem tę nogę,
która trochę się majtała… Na koniec dostałem nożyczki i przyciąłem nici po
szwie.
Ciśnienie podskoczyło?
Gdyby to była sytuacja zagrożenia życia, z pewnością
bardziej by mnie to trafiło, ale tam wszystko było pod kontrolą. Zauważyłem
także, że w pewnym momencie, gdy widzisz odseparowanego człowieka
i tylko kawałek jego nogi, a potem ta noga jest już jedynie kawałkiem
mięsa poddanym obróbce, potrafisz zachować zimną krew. Poza tym ja
w szpitalu czuję się jak w domu… Moje życie było kolorowe,
z przeważającym odcieniem czerwieni krwistej (śmiech). Miałem sporo
wypadków. Gdy kiedyś zrobiłem z moją mamą bilans, okazało się, że nie ma
już w moim ciele kości, która nie byłaby złamana. W moim krótkim
życiu było grane wszystko: zęby, czaszka, kręgosłup, nos, kolana, obojczyk…
wymieniać dalej? Ledwie wyszedłem z wypadku, po którym leżałem
w śpiączce przez 14 dni.
Miałeś wtedy jeden długi
sen?
Przekroczyłem pewną granicę, światełka co prawda
w tunelu nie widziałem, ale miałem taki sen-niesen, bardzo realny.
Błąkałem się po ulicy Puławskiej tak długo, aż doszedłem do kuchni mojej
ówczesnej dziewczyny. W kuchni wisiał zegar. Nie chodził. Później ona
powiedziała mojej mamie, że u nich w kuchni rzeczywiście stanął zegar…
Racjonalista powie, że to zwyczajny zbieg okoliczności. Ja nie wiem.
Jestem wychowany w rodzinie katolickiej, choć
z nastawieniem dość liberalnym. Rodzice chodzą do kościoła, ja coraz
rzadziej, ale mam w sobie potrzebę transcendencji. Nie potrafiłbym
odrzucić Boga, w znaczeniu siły wyższej. Uważam, że zbiegi okoliczności
nie istnieją, jest tylko nieznajomość przyczyny. Ludzie, z którymi
bytujemy na tej planecie, tworzą nieprzypadkowy zbiór komórek, który kiedyś po
prostu zgaśnie, ale tymczasem mamy sobie coś do powiedzenia, do dania, do
posłuchania. I w końcu do powspominania. Niektórzy zostawią po sobie
filmy, książki, inni coś uniwersalnego skomponują…
A co ty chciałbyś po sobie
zostawić?
Po mnie zostanie moja córeczka, dla której zawsze będę
jakimś wspomnieniem i chciałbym być dla niej kimś naprawdę wyjątkowym, jak
moi rodzice dla mnie. Pamiętam, że gdy kiedyś wylądowałem na komisariacie,
bardziej bałem się tego, co powiedzą mama i tata niż niezbyt miłego pana
policjanta.
Jak się tam znalazłeś?
Już dokładnie nie pamiętam, prawdopodobnie było to związane
z jakąś awanturą… Miałem kiedyś ulubiony bar, w którym czasem
zdarzało mi się utopić i nakręcić… Wypadek, śpiączka, czekanie, czy
wchłoną się krwiaki na mózgu, wiele we mnie zmieniły. Już nie wprowadzam się
w taki stan, w którym moja świadomość nie istnieje. Na pamiątkę mam
krótki pręcik w nodze. Po wypadku zacząłem chodzić na krav magę, bo jednak
lubię się czasami pokonfrontować i dać upust emocjom. I dzięki temu
potrafię je nieco w sobie tonizować. Bo uznaję złotą zasadę: nie rób
drugiemu, co tobie niemiłe.
Wybaczyłbyś zdradę?
Wydaje mi się, że tak. Podkreślam jednak „wydaje mi się”.
Dopóki nie przeżyjemy ekstremalnych sytuacji, to możemy jedynie przypuszczać,
jak byśmy się zachowali. Dlatego gdybym został zdradzony, byłoby mi oczywiście
bardzo ciężko, wiadomo, ale chyba byłbym w stanie przejść nad tym do
porządku dziennego. Jesteśmy ludźmi, popełniamy błędy, ale jeśli ktoś ma w sobie
autentyczną skruchę i żałuje, to dlaczego mam mu nie wybaczyć? Jeśli mam
być szczery, to wolałbym się jednak o czymś takim w ogóle nie
dowiedzieć. Niech sumienie uwiera tego, kto zdradził. Bo najtrudniej jest
wybaczać samemu sobie.
Pamiętam, jak po wypadku wydzierałem się na matkę,
najbliższą mi wtedy osobę, która była cały czas przy mnie. Byłem niezadowolony,
że trzeba mnie nosić pod prysznic, że sam nic nie mogę zrobić, że jestem
uzależniony od innych… a potem płakałem ze złości i gardziłem sobą, że
miałem tak mało samozaparcia. To były tzw. zbrodnie w afekcie,
z utratą panowania nad sobą, których naprawdę żałuję. Wierzę, że tak
naprawdę każdy z nas jest dobry i chce żyć w szczęściu.
A Charles Manson, który siedzi
w więzieniu, pisze autobiografię i niczego nie żałuje, również?
Na szczęście już nikogo nie skrzywdzi. „Zbłądził” –
powiedziałby kapłan w kościele, psycholog: „Może nie dostał miłości
w dzieciństwie”. „A może jego spirala genetyczna była jednym wielkim
błędem natury?” – mówię ja. Trudno to ocenić. Czytałem wywiad z Karolem
Kotem, naszym polskim Wampirem. Chłopak z inteligenckiej krakowskiej
rodziny, który czerpał przyjemność z tego, że czuł, jak nóż wchodzi
w ludzkie ciało. Już jako dziecko rozsmakował się w ciepłej krwi
cielaka i prosił panów z rzeźni, by mu ją dawali do picia. Nawet gdy
czekał na stryczek, twierdził, że gdyby go wypuszczono, dalej by mordował, bo
czerpał z tego radość i czuł potrzebę, tak jak niektórzy mają np.
potrzebę dotyku. Wtedy nie było telewizorów, nie można zrzucić tego na karb
złych wzorców, autobiograficznej książki psychola za 29,99. No właśnie,
i skąd to się wzięło? Powieszono go, a dopiero po śmierci podczas
sekcji znaleziono guza mózgu. Czy to wszystko była więc jego wina?
Zagrałbyś kogoś takiego?
Miałem grać jednego z zabójców Krzysztofa Olewnika.
Poszedłem na casting, wróciłem i powiedziałem sam do siebie: „nie, mnie
się nie chce tego grać, bo będę po prostu grał złego typa, którego nie jestem
w stanie zrozumieć i to będzie jednowymiarowe”. Zresztą, ja w ogóle
nie mam w sobie napinki. Teraz dużo się w moim życiu zawodowym
dzieje, ale gdyby brakowało mi pracy i miałbym przekraczać granice
zdrowego rozsądku albo wręcz moralności, co miałem okazję widzieć na własne
oczy w tzw. show-biznesie, to wolałbym odejść. „Nara, trzymajcie się!”.
I co wtedy?
Przyjdę do ciebie pożyczyć pieniądze (śmiech). Jak to mówią
aktorzy, szczególnie ci, którzy czekają na robotę, jest tyle pięknych zawodów
na „A”… Jestem z zawodu geodetą i mogę pracować również w tej
branży. Chyba (śmiech). Aż tak aktorstwa nie kocham, bardziej kocham swoje
zasady i tę możliwość patrzenia sobie w oczy w lustrze bez
potrzeby jego rozbijania.
Obrażasz się na ludzi, gdy
depczą te zasady?
Jeśli są nie fair, to się izoluję od takich typów, po
prostu przestaję się z nimi zadawać. Wiadomo, w tej branży jest
mnóstwo znajomych, tłumy kolegów i koleżanki, ale tak naprawdę bliskich
osób mam kilka. I dbam o nie jak o kwiatek, który trzeba
podlewać, żeby był wciąż zielony. Dlaczego ludzie tak często się rozstają? Nie
poświęcają sobie czasu, brakuje tej rozmowy przy śniadaniu, tego telefonu
w ciągu dnia, pogłaskania po głowie. Jesteśmy tak zabiegani, że w końcu o
sobie zapominamy. Ja mam duży apetyt na życie, dlatego dbam o to, by przy tym
łakomstwie mieć swoje zasady i trzymać się ich. Warto wygrzebać
z lamusa takie słowa jak „szacunek”, „lojalność”, „uczciwość”, „honor”. Po
prostu być człowiekiem. Dla mnie to najważniejsza rola.
Bunt siostra! Ja chce Twoje opowiadanie! Bierz sie do roboty. ;)
OdpowiedzUsuńStaram się. Dziś zrobiłam małe postępy. Proszę o jeszcze odrobinę cierpliwości. :P
UsuńDziś jest koncert Lata Zet na Dwójce z Torunia....widze, że scena jest na jakiś trybunach...czy to nie jest przypadkiem ten stadion gdzie były nagrywane sceny z Alą i Bartkiem?
OdpowiedzUsuńTak to Moto Arena XD
UsuńNie wytrzymuje nic już na tym blogu nie dodajesz żadnego opowiadania nic .... ;/
OdpowiedzUsuńSą wakacje i każdy ma prawo na troche lenistwa, fakt nie ma opowiadań ale są za to inne ciekawe rzeczy jak ci się to nie podoba to tu nie wchodź proste:P
UsuńNie chodzi tu o żadne lenistwo, ale o to, że oprócz bloga mam swoje życie prywatne (chociaż niektórzy chyba nie dopuszczają do siebie takiej możliwości) i milion innych spraw do ogarnięcia. Podczas pobytu w Toruniu wiele rzeczy zeszło na drugi plan, a teraz przyszedł czas, aby nadrobić zaległości. Ja również mam rodzinę, znajomych, pracę i czasem trudno jest zająć się wszystkim równocześnie. Wielu z Was szaleje sobie w ciągu dnia, a potem wchodzi na bloga i spodziewa się jakiegoś nowego posta i to jest zupełnie zrozumiałe, ale niestety przygotowanie kolejnych notek też pochłania sporo czasu, więc nie zawsze jestem w stanie się ze wszystkim wyrobić. Nie będę się tu tłumaczyć, bo nie widzę powodu, ale chciałabym Wam uświadomić, że prowadzenie tego bloga, to nie jest jedyna rzecz, jaką się w życiu zajmuję i proszę o odrobinę wyrozumiałości. ;)
UsuńPozdrawiam!
Juliett.